Home » eBiblioteka » ZIMOWA MAGIA… JAK OBCHODZIMY W BULLERBYN GWIAZDKĘ

ZIMOWA MAGIA… JAK OBCHODZIMY W BULLERBYN GWIAZDKĘ

Przed Wami kolejny rozdział książki Astrid Lindgren “Dzieci z Bullerbyn”, a w nim jak szwedzcy bohaterowie obchodzą gwiazdkę. Czy tak samo jak w Polsce? Przeczytajcie!

JAK OBCHODZIMY W BULLERBYN GWIAZDKĘ

Nie wiem, kiedy święta zaczynają się gdzie indziej, lecz dla nas, dzieci z Bullerbyn, Gwiazdka zaczyna się już tego dnia, gdy pieczemy pierniki. Wówczas jest równie wesoło jak w wieczór wigilijny. Lasse, Bosse i ja dostajemy po dużym kawałku ciasta na pierniki i możemy z niego piec, co chcemy. Wyobraźcie sobie, że gdy ostatnio mieliśmy piec pierniki, Lasse zapomniał o tym i pojechał z tatusiem do lasu po drewno! Dopiero w lesie przypomniał sobie, co to za dzień, i puścił się do domu takim pędem, że aż śnieg się za nim kurzył – tak mówił tatuś. Bosse i ja zajęci byliśmy już wtedy na dobre pieczeniem. Właściwie to nieźle się złożyło, że Lasse przyszedł trochę później. Najlepsza foremka do pierniczków, jaką mamy, to mały prosiaczek, a gdy Lasse piecze z nami, to jest to prawie niemożliwe, byśmy my – Bosse i ja – mogli dostać prosiaczka. Tym razem jednak skorzystaliśmy z okazji i upiekliśmy każde z nas po dziesięć prosiaczków, zanim Lasse nadbiegł zdyszany z lasu. Och, jakże mu się śpieszyło, żeby nas dogonić z pieczeniem! Gdy już ukończyliśmy pieczenie, zgnietliśmy razem wszystkie obrzynki ciasta i upiekliśmy z tego ciastko, które miało być nagrodą w konkursie, urządzanym przez nas co roku. Po południu, gdy już wszystkie pierniczki były wyjęte z pieca, włożyliśmy trzysta dwadzieścia dwa ziarnka grochu do butelki i obeszliśmy z nią wszystkie zagrody w Bullerbyn, i wszyscy musieli zgadywać, ile ziarnek grochu jest w butelce. Ten, kto odgadnie najlepiej, miał dostać ciastko w nagrodę. Lasse niósł butelkę, Bosse – ciastko, ja zaś – notesik, w którym notowałam, ile kto zgadł. Ciastko wygrał dziadziuś, z czego okropnie się ucieszyłam. Zgadł, że w butelce jest trzysta dwadzieścia ziarnek grochu, więc był najbliższy prawdy. Anna myślała, że jest w niej trzy tysiące ziarnek grochu, co przecież było najzupełniej głupie! Następnego dnia po pieczeniu pierniczków było nam również bardzo wesoło, bo pojechaliśmy do lasu po choinki. Wszyscy tatusiowie jeżdżą razem ścinać choinki, no i my, dzieci, oczywiście też. Mamusie muszą siedzieć w domu i gotować jedzenie, biedaczki! Wzięliśmy nasze duże sanie, którymi odwozimy mleko do mleczarni w Wielkiej Wsi. Lasse, Bosse, ja, Britta, Anna i Olle jechaliśmy saniami. Mój tatuś szedł obok i powoził, a tatuś Ollego i tatuś Britty i Anny szli z tyłu, śmiali się i rozmawiali tak samo, jak i my na sankach. W lesie było tyle śniegu, że musieliśmy strząsać go z choinek, żeby zobaczyć, czy są ładne, czy nie. Ścięliśmy trzy duże świerki: jeden dla Zagrody Środkowej, jeden dla Północnej i jeden dla Południowej. Ścięliśmy również mały, maluśki świerczek, który miał stać w pokoju dziadziusia, i drugi malutki, który mieliśmy zanieść dla Kristin z Zagajnika. Rankiem w dzień wigilijny obudziłam się bardzo wcześnie i pobiegłam do kuchni tylko w koszuli i – oj, jak tam było pięknie! Na podłodze leżały nowe gałgankowe chodniki, poręcz wokół pieca owinięta była białą, zieloną i czerwoną karbowaną bibułą, wielki, rozsuwany stół zasłany był świątecznym obrusem, a wszystkie miedziane rondle były świeżo wyczyszczone. Ucieszyłam się tak ogromnie, że uściskałam mamusię. Lasse i Bosse wpadli do kuchni zaraz po mnie, a Lasse powiedział, iż poczuł się jakoś świątecznie, gdy zobaczył nowe chodniczki. Po południu w dzień wigilijny idziemy zwykle do Kristin z Zagajnika z całym koszykiem smakołyków, włożonych tam przez wszystkie mamy. Najpierw jednak idziemy do dziadziusia, to znaczy do dziadziusia Britty i Anny, i życzymy mu wesołych świąt, i przyglądamy się, jak Britta i Anna ubierają mu jego choinkę. Pomagamy im też trochę przy tym, chociaż Britta i Anna najbardziej lubią robić to same. Dziadziuś nie widzi, co wieszamy na choince, ponieważ jest prawie niewidomy. Opowiadamy mu jednak wszystko, a wtedy mówi, że widzi to doskonale w głowie. Gdy szliśmy do Kristin z Zagajnika, była przecudna pogoda. Taka właśnie, jaka powinna być w wieczór wigilijny. Do domu Kristin prowadzi mała dróżka, ale nie mogliśmy jej prawie dojrzeć, tyle było śniegu. Lasse niósł koszyk, a Bosse i Olle malutką choinkę. Britta, Anna i ja nie miałyśmy już nic do niesienia. Och, co to była za niespodzianka dla Kristin, że przyszliśmy! Chociaż z pewnością udawała tylko, bo wie przecież, że przychodzimy co roku. Lasse wyłożył wszystko, co było w koszyku, na stół, a Kristin kiwała tylko głową i mówiła: – Ach, ach, ach, to za dużo, to za dużo! Nie uważałam, żeby było za dużo, lecz w każdym razie było wszystkiego dość. Duży kawałek szynki i kiełbasa, i ser świąteczny, i kawa, i pierniki, i świeczki, i cukierki, i już nie pamiętam, co jeszcze. Przymocowaliśmy świeczki na choince Kristin i potańczyliśmy trochę wokół drzewka, tak tylko, żeby się nieco wprawić przed wieczorem. Kristin tak była uradowana, że stała przez długi czas na progu i machała do nas ręką, gdy szliśmy do domu. W domu Lasse, Bosse i ja ubraliśmy naszą choinkę. Tatuś też nam pomagał. Na strychu mieliśmy odłożone czerwone jabłka na choinkę, wzięliśmy też sporo pierniczków, które upiekliśmy sami. Do koszyczków, które kleiliśmy u dziadziusia, włożyliśmy rodzynki i orzechy. Aniołki z waty, które mama miała na swojej choince, gdy była mała, poprzyczepialiśmy również. No i oczywiście moc chorągiewiek, świeczek i cukierków. Ach, jakże była piękna nasza choinka! Potem poszliśmy do kuchni i maczaliśmy sobie kawałki chleba w wielkim rondlu, w którym gotowała się kiełbasa i szynka. Ach, jakże to było doskonałe! A potem nie pozostawało już nic innego jak CZEKAĆ! Lasse powiedział, że te godziny po południu w dzień wigilijny, gdy się tylko chodzi i czeka, i czeka, to jest coś takiego, od czego ludzie siwieją. Czekaliśmy i czekaliśmy, i czekaliśmy, a ja od czasu do czasu podchodziłam do lustra, żeby zobaczyć, czy to prawda, że od tego można posiwieć. Lecz, dziwna rzecz, włosy moje były równie żółte jak zwykle. Bosse od czasu do czasu potrząsał zegarkiem, bo myślał, że stanął. Gdy zrobiło się ciemno, nadszedł nareszcie czas, by pójść z naszymi prezentami do Zagrody Północnej i Południowej. Tego się nie robi, gdy jest jasno, bo wtedy nie byłoby to takie przyjemne. Lasse, Bosse i ja włożyliśmy czerwone czapeczki krasnoludków, a Lasse włożył również maskę krasnoludka. Miał ją włożyć później wieczorem przy Wigilii. (Ostatnio Lasse jest u nas Jultomte – krasnoludkiem wigilijnym. Kiedy byłam mała, wierzyłam w to, że takie krasnoludki istnieją naprawdę, lecz teraz już w to nie wierzę). Wzięliśmy ze sobą nasze paczki i wymknęliśmy się z domu. Na niebie było mnóstwo gwiazd. Gdy spojrzałam w stronę ciemnego lasu, pomyślałam sobie, że może jednak mieszka tam prawdziwy Jultomte, który wkrótce zajedzie saneczkami z całą masą prezentów. Bardzo chciałam, aby tak było. W sieni Zagrody Północnej było zupełnie ciemno, zastukaliśmy do drzwi i wrzuciliśmy do kuchni nasze paczki z prezentami. Wówczas wybiegły Britta i Anna i powiedziały, że musimy wejść i spróbować ich ciast świątecznych i łakoci. Tak też zrobiliśmy. My również dostaliśmy paczki z prezentami gwiazdkowymi. Potem Britta i Anna włożyły maski krasnoludków i poszliśmy wszyscy razem do Ollego do Zagrody Południowej. Olle siedział w kuchni i również czekał. Svipp zaczął przeraźliwie szczekać, gdy nagle zobaczył pięciu krasnoludków. Olle też nałożył sobie maskę krasnoludka, po czym wybiegliśmy wszyscy na dwór. Bawiliśmy się, że jesteśmy prawdziwymi krasnoludkami i że przynosimy ludziom prezenty. W końcu jednak nadszedł nareszcie wieczór wigilijny i jedliśmy kolację przy rozsuwanym, świątecznym stole w kuchni. Na stole paliły się świece i stała masa jedzenia, ale ja jadłam niemal wyłącznie szynkę. No i oczywiście kaszę. Bo chciałam znaleźć migdał. Lecz nie znalazłam. Jest u nas parobek, który nazywa się Oskar. Oskar bardzo lubi naszą służącą Agdę. Ten, kto znajdzie migdał w swojej kaszy, na pewno ożeni się w ciągu następnego roku. I wyobraźcie sobie, że migdał był przepołowiony, a Oskar i Agda znaleźli w kaszy po pół migdała. Och, jakże śmieliśmy się i Lasse, i Bosse, i ja! Agda rozzłościła się i powiedziała, że to wszystko na pewno jest sprawką dzieciaków. Lecz co myśmy mogli na to poradzić, że migdał się przepołowił! Potem Lasse ułożył taki wierszyk o kaszy i migdale: Migdał pękł, więc będzie para, Agda wyjdzie za Oskara! Prawda, że świetnie to wymyślił? Lecz Agda nie była tego zdania. Chociaż później trochę się rozweseliła, gdy wszyscy pomogliśmy jej wytrzeć naczynia. Uwijaliśmy się przy tym bardzo, bo później miało już być rozdawanie prezentów. Gdy nareszcie weszliśmy do pokoju, choinka była zapalona, a na stole paliły się świece. Dostałam gęsiej skórki jak zawsze, kiedy jest tak ładnie i przejmująco. Tatuś przeczytał o Dzieciątku Jezus z Biblii. A ja powiedziałam bardzo ładny wierszyk, który zaczyna się tak: „Ty, mały, śliczny Jezusku, co leżysz na słomie…” W wierszu tym powiedziane jest, że właściwie to Jezus powinien dostawać całą masę prezentów i tort. Ja też tak sądzę. A zamiast tego my dostajemy prezenty. Gdy my, dzieci, śpiewałyśmy: „Gdy zabłyśnie świąteczny poranek”, Lasse wymknął się i po chwili przyszedł przebrany za krasnoludka z dużym workiem na plecach. – Czy tu są grzeczne dzieci? – zapytał. – Tak, jest dwoje – odpowiedział Bosse. – Jest tu też jeden urwipołeć, który nazywa się Lasse. Chociaż w tej chwili właśnie go nie ma, bo zdaje się, że gdzieś wyszedł. – Słyszałem o nim dużo – odpowiedział Jultomte. – Jest to najlepszy chłopiec ze wszystkich w tym kraju. Dostanie więc więcej prezentów od innych. Nie dostał jednak więcej prezentów, gdyż dostaliśmy wszyscy jednakowo. Ja dostałam nową lalkę i trzy książki, i wesołą grę, i materiał na sukienkę, i rękawiczki, i różne inne rzeczy. Razem dostałam piętnaście prezentów. Dla mamusi wyszyłam krzyżykami serwetkę. Okropnie się ucieszyła. Tatusiowi kupiłam kalendarz. Też bardzo się ucieszył. Lubię, gdy ludzie się cieszą, jak dostają prezenty! Jest to równie przyjemne, jak gdy się samemu dostaje prezent. Lassem i i Bossemu podarowałam duże pudełko ołowianych żołnierzy. Potem tańczyliśmy wokół choinki, a wszyscy z Zagrody Północnej i Południowej przyszli, by nam w tym pomóc. Dziadziuś też przyszedł, chociaż nie mógł tańczyć. Zdaje się, że tańczyliśmy „I znowu jest Gwiazdka” i „Koś, koś owies” co najmniej dwadzieścia razy. Potem ułożyłam wszystkie prezenty na stoliku koło mego łóżka, bym je mogła zobaczyć od razu, jak się obudzę. Ach, jak to przyjemnie, gdy jest Gwiazdka! Właściwie szkoda, że nie bywa ona trochę częściej.

RP

  • 264
  • 3 109
  • 518 951

Stan powietrza w Jaźwinach

Skip to content